Mordercy narodu polskiego

Razem z wkraczającą na tereny Polski Armią Czerwoną powstawała sieć podległych obcemu mocarstwu urzędów bezpieczeństwa. Tak było również na Rzeszowszczyźnie. Dziś większość odpowiedzialnych za zbrodnie na polskich patriotach już nie żyje. Zdążyli umrzeć, zanim dosięgła ich karząca ręka sprawiedliwości. Ci, którzy żyją, na ogół pobierają wysokie emerytury, za lata utrwalania władzy ludowej dosłużyli się stopni oficerskich. Nielicznych – z różnym skutkiem – ściga Instytut Pamięci Narodowej. Cykl, który właśnie rozpoczynamy, ma przybliżyć sylwetki komunistycznych oprawców i oddać pamięć ofiarom tego strasznego systemu zniewolenia.
Najbardziej znanym ubekiem, działającym na tych terenach jest Stanisław Supruniuk, nieprzypadkowo zwany katem Rzeszowszczyzny. Po wojnie, jako szef UB w Nisku i Krośnie katował AK-owców i wydawał ich na pewną śmierć w ręce NKWD, którego był agentem. Z jego krwawą przeszłością nie poradziły sobie organa sprawiedliwości wolnej Polski. Sądy przez kilka lat przerzucały się sprawą, nie mogąc (czy raczej nie chcąc) osądzić ubola.
WZÓR PATRIOTYZMU
Zamiast tego Supruniuk został doceniony. W 1999 r. prezydent Kwaśniewski odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Prezydent wszystkich Polaków, wręczając Supruniukowi (i innym odznaczonym) krzyż w Pałacu Namiestnikowskim, mówił: „Jesteście wzorem odwagi i patriotyzmu, przykładem dla młodego pokolenia”. Postkomunistyczna „Trybuna” cytowała słowa głowy państwa: „Ojczyzna, Rzeczpospolita Polska, mówi Wam: dziękuję”.
Po ujawnieniu skandalu Kancelaria Prezydenta RP napisała: „Przedłożony wniosek [Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych – spadkobiercy ZBoWiD-u; po 1989 r. Supruniuk odpowiadał w nim za „kontakty międzynarodowe” – TMP] przedstawiał zasługi położone w służbie państwu i społeczeństwu, które uzasadniały przyznanie orderu tej klasy. Możliwość odebrania orderu istnieje wtedy, jeżeli przyznający go został wprowadzony w błąd lub jeśli odznaczony popełnił czyn niegodny orderu lub odznaczenia. Przesądzić o tym może prawomocny wyrok sądu”. Kwaśniewski w końcu zreflektował się i odebrał ubekowi krzyż.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. O Supruniuku zrobiło się głośno, a ofiary rozpoznały w nim swojego kata (na dźwięk jego nazwiska do dziś dostają białej gorączki). Do Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu wpłynął wniosek o ściganie Supruniuka za zbrodnie przeciwko Narodowi Polskiemu. Podobnie było ze śledczym Głównego Zarządu Informacji Mikołajem Kulikiem, którego sprawa wypłynęła na szersze wody po tym, jak oskarżył o kłamstwo historyka prof. Jerzego Poksińskiego. Proces Kulika nie zakończył się, gdyż ubol przeniósł się na tamten świat.
SWOJAK
Kim jest Stanisław Supruniuk? Gdy wybuchła wojna, miał skończone cztery klasy gimnazjum (później komunistyczni mocodawcy pomogli mu nadrobić braki). W latach 1942 – 1943 był nauczycielem w jednej ze szkół w ZSRS (czy wtedy zwerbowało go NKWD?).
Późniejszy okres jego działalności znamy z papierów ZBoWiD-u, który wymieniał „zasługi” Supruniuka:
1) przynależność do partyzantki sowieckiej (gen. Iwana Gregorowicza w okolicach Pińska), a potem Armii Ludowej (nazwane przez ZBoWiD „działalnością w ruchu oporu”), od lipca 1943 do sierpnia 1944,
2) służbę w LWP, październik 1944 – maj 1945,
3) walkę zbrojną o utrwalanie władzy ludowej, maj 1945 – kwiecień 1949.
Uściślając, kiedy zbliżał się radziecki front, oddział gen. Grygorowicza przeniósł się na Lubelszczyznę. Wyłoniono z niego trzy grupy: Leona Kasmana, do zadań specjalnych i oddział kadrowy, do którego przydzielono Supruniuka.
„Zasługi” te stały się podstawą do przyznania Supruniukowi (w 1976 r.) uprawnień kombatanckich. Podczas uroczystej dekoracji w Pałacu Prezydenckim ubol nie miał już jednak tych uprawnień (czyżby prezydenckie służby nie wiedziały o tym?). W 1993 r. odebrał je, rządzony wówczas przez antykomunistów, Urząd ds. Kombatantów (dwa lata później NSA odrzucił skargę ubeka). Gdy do władzy doszedł SLD, urząd zmienił swój stosunek do utrwalacza. W końcu to „swojak” ze ZboWiD-u… Supruniuk stał się stałym bywalcem urzędowych korytarzy, opowiadając wszem i wobec historie swoich heroicznych czynów. Celu częstych wizyt nie krył, a nawet się z nim obnosił – chciał owe uprawnienia kombatanckie odzyskać. Tego jednak nie udało mu się załatwić (czasem trudno obejść kwestie formalne; ustawa kombatancka nie przewiduje uprawnień dla utrwalaczy), ale uzyskał więcej – zrozumienie i wsparcie (w końcu swój swego kryje). Jeszcze częściej zaczął się pojawiać w urzędzie, kiedy rządy ponownie objął SLD z ministrem Janem Turskim na czele.
GORSZY OD HUMERA
O czym Supruniuk oficjalnie nie mówił? Ano o tym, że po wkroczeniu „wyzwolicielskiej” Armii Czerwonej należał do najbardziej gorliwych utrwalaczy władzy ludowej na Rzeszowszczyźnie. Z ramienia Sowietów organizował PUBP w Nisku i został jego szefem (potem przeniesiono go na to samo stanowisko do Krosna).
Swój krwawy plon rozpoczął już we wrześniu 1944 r., kiedy w ścisłej współpracy z NKWD aresztował kilkudziesięciu żołnierzy AK z oddziału Franciszka Przysiężniaka (ze względu na swój ojcowski stosunek do miejscowej ludności nazywanego „Ojcem Janem”). Następnie 70. z nich przekazał NKWD – zostali wywiezieni w głąb ZSRS.
Taki los spotkał m.in. Stefana Sęka. Po przesłuchaniach trafił do obozu w Burowiczi. Co piąty wywieziony tam Polak pozostał tam na zawsze. Sęk miał szczęście – wrócił schorowany po półtora roku.
To jedna z wielu „zasług w służbie państwu i społeczeństwu” Supruniuka, tyle tylko, że nie polskiemu, ale sowieckiemu. „Przyszłe pokolenia” na pewno docenią ten „wzór odwagi i patriotyzmu”.
Na sumieniu (jeśli takie w ogóle ów utrwalacz posiada), Supruniuk ma również wielu innych „bandytów”. Na jego rozkaz aresztowano żonę Przysiężniaka. Kobietę, która była w siódmym miesiącu ciąży, ubecy wywieźli do lasu i zamordowali strzałem w plecy.
29 października 1944 r. aresztował, skatował i też przekazał NKWD Tadeusza Sochę, uczestnika akcji „Burza”, szefa Kedywu Armii Krajowej obwodu Nisko – Stalowa Wola. Sochę skazano następnie na osiem lat więzienia, ale dość niski (jak na ówczesne warunki) wyrok i tak nic nie znaczył, gdyż AK-owiec został zamordowany strzałem w tył głowy (razem z nim zginęło czterech członków komendy obwodu AK).
– Supruniuk nienawidził Polaków i Armii Krajowej. To bestia, szatan w ludzkiej skórze. Humer przy nim był aniołem – wspominał pułkownik Skarbmir Socha, brat Tadeusza Sochy, żołnierz AK, który w ubeckiej katowni w Nisku spędził po wojnie pół roku, a po „badaniach” Supruniuka dostał pourazowej padaczki, w III RP autor książki „Czerwona śmierć, czyli narodziny PRL-u” i oskarżyciel posiłkowy w procesie swojego oprawcy.
Tak więc Supruniuk nie tylko wydawał Sowietom ludzi walczących o wolną Polskę, ale przedtem „przygotowywał” ich osobiście do wyjazdu na białe niedźwiedzie. Jego ofiary pamiętają, że na przesłuchania potrafił wzywać… 50 razy dziennie. Bił pałkami, rzemieniami lub kolbą karabinu. Wzorem i za przyzwoleniem szefa to samo robili jego podwładni.
Na tym nie koniec. Supruniuk nie tylko katował złapanych przez siebie „bandytów”, ale naciskał na Sąd Garnizonowy w Przemyślu, żeby wydawał surowsze wyroki (na tych, których nie udało mu się wysłać do Sowietów). Władzę posiadał niemal absolutną, był faktycznym panem życia i śmierci na Rzeszowszczyźnie. Nie byłoby to możliwe bez sowieckich „pleców”.
W listopadzie 1944 r. Supruniuk podjął kolejną dużą akcję przeciw „bandom” – jego ludzie przeprowadzili pacyfikację Ulanowa i Prędzela, aresztując 171 AK-owców i sympatyków rządu RP w Londynie, którzy następnie zostali wywiezieni na Syberię.
Niepodległościowe podziemie w Nisku i Krośnie (niezależnie od siebie) wydało na Supruniuka wyrok śmierci. Podjęte próby zamachów – w ramach akcji o kryptonimie „Morderca” – nie powiodły się jednak (w jednym z nich ubol został ranny w rękę).
W SPÓŁDZIELNI „UCHO”
Na początku 1947 r. biuro personalne Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, w trosce o bezpieczeństwo Supruniuka, przeniosło go do Gdyni, na stanowisko zastępcy, a potem szefa miejscowej bezpieki. Tam dalej utrwalał władzę ludową, likwidując niepodległościowe organizacje, m.in. Ruch Oporu Armii Krajowej i Polską Armię Podziemną. To kolejne jego „zasługi położone w służbie państwu i społeczeństwu”, za które „Ojczyzna mówi: dziękuję”.
W latach 50., w uznaniu zasług, został skierowany do Centralnej Szkoły Partyjnej im. Marchlewskiego, którą ukończył w 1954 r. Otworzyło mu to drogę do dalszej kariery, tym razem w komunistycznej dyplomacji. Po rocznej pracy w MSZ Supruniuk wyjechał na zagraniczne placówki. W latach 1955-58 i 1973-75 był kierownikiem wydziału konsularnego ambasady PRL w Berlinie, a w latach 1965-70 na tym samym, strategicznym stanowisku „spółdzielni »ucho«” w Pradze. W drugiej połowie lat 70. wrócił do Berlina, by zostać tam pierwszym sekretarzem Misji Wojskowej PRL. Awansował do stopnia pułkownika.
KALISZ OBSERWUJE
W czerwcu 2000 r. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu skierowała akt oskarżenia przeciwko Supruniukowi do Sądu Rejonowego w Nisku. Zebrane akta liczyły ponad tysiąc stron. Wydawało się, że przy tak ogromnej dokumentacji nie będzie kłopotów z pociągnięciem do odpowiedzialności ubeka. Sprawa jednak praktycznie stanęła w miejscu, kiedy prezydent Kwaśniewski przydzielił do jej „obserwacji” swojego prawnika Ryszarda Kalisza. Niski sędzia nie musiał tracić cennego czasu na studiowanie zgromadzonego materiału dowodowego również z innego powodu. Niespodziewanie został wyręczony przez Sąd Najwyższy, który przekazał sprawę do rozpoznania Sądowi Rejonowemu dla Warszawy Śródmieście. Uzasadnienie brzmiało: „z uwagi na dobro wymiaru sprawiedliwości”. To „dobro” pomogłoby może w przesłuchaniu oskarżonego, który mieszka w Warszawie (ekskluzywny ubecki blok przy ul. Koszykowej), ale już na pewno nie jego ofiar, mieszkających w Nisku, Krośnie, Rudniku i Łodzi. Zabieg był jednak przemyślany. W rzeczonym sądzie rejonowym (Wydział V) na rozpoznanie czekało wówczas kilka tysięcy spraw. Supruniuk mógł spać spokojnie. Na wszelki wypadek przedłożył jednak papiery, mówiące m.in. o nadciśnieniu tętniczym i zaawansowanej chorobie wieńcowej. Biegły sądowy orzekł, że może on uczestniczyć w rozprawach zaledwie trzy godziny w tygodniu, a po każdej godzinie należy zarządzić 10-minutową przerwę. W każdej chwili proces mógł zostać przerwany, jeśli tylko oskarżony poczułby się gorzej. Zdrowiem jego ofiar, a dziś świadków oskarżenia, oczywiście nikt się nie zainteresował. Choroba nie przeszkodziła Supruniukowi przychodzić do wspomnianej już ochronki – Urzędu ds. Kombatantów, wówczas, gdy rządzili nim postkomuniści.
Szanse osądzenia emerytowanego pułkownika bezpieki odżyły, gdy śledztwo przejął rzeszowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Akt oskarżenia przeciwko Supruniukowi trafił do Sądu Rejonowego dla Miasta Stołecznego Warszawy. Załączono do niego siedemnaście tomów akt, które – zdaniem prokuratora – nie pozostawiały cienia wątpliwości co do winy ubeka. Zarzucono mu popełnienie 80 zbrodni komunistycznych. Wszystkie dotyczyły znęcania się nad aresztowanymi członkami niepodległościowego podziemia. Za popełnione przestępstwa kara była względnie surowa – do 10 lat więzienia. W październiku 2004 r. media informowały, że wkrótce rozpocznie się proces kata Rzeszowszczyzny. Do dziś jednak sprawy nie udało się zakończyć.
RZESZÓW STARA SIĘ ROZLICZAĆ
Rzeszowski IPN ściga też innych stalinowskich funkcjonariuszy – śledczych Floriana M. i Józefa S. Obaj pracowali w miejscowym Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego i znęcali się fizycznie i psychicznie nad członkami organizacji niepodległościowych. W celu wydobycia „prawdziwych” zeznań obaj bili więźniów gdzie i czym popadło (pałkami, kablami, kolbami karabinu, zamykali w karcerze itd.). W sprawie obu oskarżonych sporządzono akt oskarżenia i skierowano go do Sądu Rejonowego w Rzeszowie.
Prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Rzeszowie zarzucił Florianowi M. popełnienie ośmiu zbrodni komunistycznych. W okresie od 28 kwietnia 1946 r. do 15 maja 1950 r. katował on osadzonych w areszcie WUBP w Rzeszowie i PUBP w Łańcucie żołnierzy AK, działaczy WiN, PSL i Młodzieżowej Organizacji Niepodległościowej „Demokratyczna Armia Krajowa”. Używając niebezpiecznych narzędzi, w tym m.in. linek powleczonych gumą, gumowych pałek, skórzanych pasów z metalowymi sprzączkami, pejcza, a także kolby karabinu, zadawał ciosy w różne części ciała. Pobitych umieszczał w małej, ciemnej, zimnej i niskiej celi, w której nie mogli stać ani się położyć. Jednemu z przesłuchiwanych – Janowi S. – złamał kilka żeber. Podczas przesłuchań zmuszał też zatrzymanych do skakania tzw. żabek, robienia przysiadów, wielogodzinnego stania z podniesionymi rękami, do siedzenia na nóżce od taboretu, a także porażał ich prądem. Florian M. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów, które są zagrożone karą pozbawienia wolności do lat pięciu.
Dziewiętnaście zbrodni komunistycznych zarzucił prokurator rzeszowskiego oddziału IPN drugiemu z rzeszowskich ubeków – Józefowi S. W latach 1946-48 znęcał się on psychicznie i fizycznie nad 20 członkami organizacji niepodległościowych. Bijąc i kopiąc przetrzymywanych posługiwał się kablami, drewnianymi i gumowymi pałkami oraz kolbą karabinu. Prokurator zarzucił także oskarżonemu pozbawianie więźniów jedzenia i picia, umieszczanie ich po kilka dni w porze zimowej nago w karcerze, a także znieważanie wulgarnymi i obraźliwymi słowami. Trzykrotnie przesłuchany w sprawie oskarżony też do niczego się nie przyznał. Podobnie jak w przypadku Floriana M. prawo przewiduje za takie czyny do pięciu lat więzienia.
Z kolei do Sądu Rejonowego w Jarosławiu rzeszowski IPN skierował akt oskarżenia przeciwko Stanisławowi W., byłemu funkcjonariuszowi Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w tym mieście. Ten też nie słynął z delikatności. Zarzuty dotyczą popełnienia w dniach 5 i 6 września 1950 r. w miejscowościach Chłopice i Jarosław zbrodni komunistycznej polegającej na znęcaniu się fizycznym i psychicznym nad działaczem ruchu ludowego Stanisławem S. Według ustaleń śledztwa, oskarżony chcąc zmusić pokrzywdzonego do podpisania przez niego „Apelu Pokoju”, a także zobowiązania do współpracy z organami bezpieczeństwa publicznego, w trakcie wielogodzinnych przesłuchań wielokrotnie uderzał go pięściami i pałką w różne części ciała, a także kopał go nogami po całym ciele. Stanisław W. – wzorem kolegów – również nie przyznał się do winy. Sprawy tych trzech zwyrodnialców nie mogą jednak znaleźć sądowego finału.
KOTLETY, KIEŁBACHY I CZEKOLADY
Jeszcze gorzej wygląda sprawa z Ryszardem Młynarskim. Ojcem polskiej uniokomisarki Danuty Hübner nawet nie zainteresowały się organa ścigania wolnej Polski. Jego zdjęcia można natomiast oglądać na wystawach. Nie jest to jednak ani Muzeum Powstania Warszawskiego, ani inne miejsce, ukazujące bohaterów niepodległościowej walki. Fotografie Ryszarda Młynarskiego wiszą natomiast wśród wizerunków innych ubeckich oprawców.
W oficjalnych życiorysach pani komisarz znajdziemy informacje o błyskotliwej karierze naukowej (stypendystka Fulbrighta, profesorka ekonomii SGH, wykładowczyni wielu zachodnich uczelni), publicznej (po 1989 r. m.in. wiceministerka przemysłu i handlu, szefowa UKIE, wysoka urzędniczka ONZ i Unii Europejskiej) i wielu prestiżowych nagrodach (np. „Europejski Mąż Stanu 2003” – według brukselskiego tygodnika „European Voice”). Nie przeczytamy natomiast ani słowa o przodkach Danuty Hübner. A jest to jedna z historii dzieci, wychowanych w komunistycznych rodzinach, które robiły kariery w PRL-u, a potem po 1989 r.
Z bardziej nieprzyjemnych rzeczy w biogramach Danuty Hübner jest mowa tylko o kilkunastoletnim członkostwie w PZPR, z której wystąpiła w 1987 r., gdyż – jak sama tłumaczyła – „do żadnej partii nigdy się nie nadawała” i „miała dość fikcji”. Z wypowiedzi pani komisarz można odnieść wrażenie, że jest wyłącznie bezpartyjną fachówką. Tylko dlaczego, w latach 1997 – 1998, pełniła funkcję szefowej kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego? Polityczne wybory Danuty Hübner nie są jednak przypadkowe, jeśli bliżej przyjrzymy się przeszłości jej ojca, a także dziadka. Ciekawe zresztą, czy dziś – tłumacząc się ze swojego zaangażowania w komunizm (dodać trzeba, że dużo większego, niż Danuta Hübner – w końcu budowali w Polsce podstawy nowej władzy) – też mówiliby, że brali udział w „fikcji”?
W „Wysokich Obcasach”, dodatku do „Gazety Wyborczej” z 8 czerwca 2002 r., Danuta Hübner wspomniała o patriotycznej tradycji swojej rodziny, o ojcu, który był członkiem Armii Krajowej. Obok dodała, że w dzieciństwie „jadła podobno same kotlety i kiełbachy bez chleba, doprawiając je czekoladami”. Tylko czy AK-owskim rodzinom tak dobrze powodziło się w powojennej Polsce?
Gwoli ścisłości – ojciec Danuty Hübner – Ryszard Młynarski – faktycznie należał do AK i nosił pseudonim „Aleksander”, ale w jego życiu fakt ten był jedynie krótkim, kilkumiesięcznym (od października 1943 r. do maja 1944 r.) epizodem. Potem – jako członek Stronnictwa Ludowego – przez moment był związany z Batalionami Chłopskimi, by ostatecznie przejść na stronę jedynych słusznych przedstawicieli „ludowej” władzy. Poszedł zatem w ślady Józefa Młynarskiego – swojego ojca, a dziadka Danuty Hübner.
RODZINNA TRADYCJA
Rodzina Młynarskich pochodzi z okolic Niska – powiatowego miasteczka na Podkarpaciu, położonego nad Sanem. Tu, 8 kwietnia 1948 r., przyszła na świat Danuta Młynarska. Jej dziadek od dwóch lat już nie żył. Przyznać trzeba, że Józef Młynarski (rocznik 1897), przed większość swojego życia nie miał ciągotek komunistycznych, a przynajmniej historii nic o tym nie wiadomo. W latach 1917 – 1920 służył jako ochotnik w Wojsku Polskim, by w II Rzeczypospolitej zatrudnić się w policji – pracował m.in. w Wydziale Śledczym w Równem i w Kowlu. Ten kancelista z zawodu (edukację zakończył na IV klasie gimnazjum) do komunistów przystał 1 października 1944 r., wstępując do bezpieki, a konkretnie do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nisku. Szybko awansował. Już półtora miesiąca później był kierownikiem tamtejszej Sekcji Śledczej.
Przełożonym Józefa Młynarskiego w niżańskiej bezpiece był nie kto inny jak wspomniany już kat Polaków – Stanisław Supruniuk.
– Młynarski odznaczał się, obok Supruniuka, największym okrucieństwem – mówi AK-owiec Skarbimir Socha. – Nade mną znęcał się Supruniuk, ale moich kolegów brał w obroty Młynarski. Zapamiętali go jak najgorzej.
Błyskotliwą karierę Józefa Młynarskiego w niżańskim UB przerwała śmierć 5 marca 1946 r. Jego bestialstwo nigdy – rzecz jasna – nie zostało rozliczone. Jednak przykład dyspozycyjnego i okrutnego ubeka nie poszedł na marne – rodzinną tradycję kontynuował syn.
Z NISKA DO GENEWY
Ryszard Młynarski (rocznik 1923 r.), po ukończeniu gimnazjum w Kowlu, w czasie wojny – od 1940 do 1943 r. – pracował w tartaku w Zarzeczu, a następnie w Zarządzie Drogowym w Nisku. We wrześniu 1944 r. – po wcześniejszych epizodach w AK i BCh – wstąpił do Milicji Obywatelskiej. Z jej ramienia organizował posterunek MO w Pysznicy koło Niska. Następnie, przez prawie rok – od listopada 1944 r. służył w LWP. W lipcu 1945 r. Ryszard Młynarski trafił pod skrzydła ojca, zatrudniając się jako „oficer” śledczy PUBP w Nisku. W lipcu 1946 r., czyli już po śmierci Józefa Młynarskiego, przejął obowiązki szefa niżańskiego UB, zastępując przeniesionego do PUBP w Krośnie Stanisława Supruniuka. Po latach jego córka – Danuta Młynarska-Hübner została honorową obywatelką miasta Nisko. To właśnie wówczas, kiedy była szefową kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenccy urzędnicy przygotowywali wniosek o przyznanie Supruniukowi Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski. Niewiele brakowało, aby dawnego przełożonego swojego dziadka i ojca spotkała podczas uroczystości odznaczenia w Pałacu Prezydenckim w czerwcu 1999 r. Wtedy pracowała już jednak w biurze ONZ w Genewie.
Po rocznym kierowaniu PUBP w Nisku, w październiku 1947 r. Ryszard Młynarski został przeniesiony do PUBP w niedalekim Jarosławiu, też na stanowisko „oficera” śledczego. Z niewiadomych powodów nie dostał jednak awansu i – w maju 1948 r. – zrezygnował ze „służby”. Dwa miesiące wcześniej urodziła się córka Danuta. Być może ten właśnie fakt – a nie względy ambicjonalne, jak utrzymują niektórzy – był powodem jego odejścia z bezpieki? Tak, czy inaczej rodzina przeniosła się do Warszawy – Ryszard Młynarski do dziś mieszka na Służewcu. IPN nie miałby zatem problemu z ustaleniem adresu byłego ubeka, przesłuchaniem go i postawieniem zarzutów.
NAJWIĘCEJ ARESZTOWANYCH
W III RP Ryszardem Młynarskim, ze względu na jego powojenne „zasługi”, interesował się już wymiar sprawiedliwości. W kwietniu 2000 r. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu wystąpiła do MSWiA o udostępnienie jego akt osobowych, tak jak czterech innych funkcjonariuszy niżańskiego PUBP. Dwa miesiące później Ministerstwo zgodziło się przekazać dokumenty. Przygotowywany akt oskarżenia był związany ze wspomnianym już śledztwem w sprawie Stanisława Supruniuka. O pozostałych ubekach Temida jakoś zapomniała. Podobno nie połączono ich spraw ze sprawą Supruniuka ze względu na… brak czasu.
Nazwisko Młynarskiego pojawia się m.in. w książce Zbigniewa Nawrockiego „Zamiast wolności. UB na Rzeszowszczyźnie 1944 – 1949”, Rzeszów 1998. Autor przytacza sprawozdanie z działalności PUBP w Nisku za pierwsze miesiące 1947 r., czyli bezpośrednio po sfałszowanych przez komunistów wyborach do Sejmu. P.o. szefa niżańskiego UB, czyli właśnie Ryszard Młynarski, meldował do Rzeszowa: „Likwidacja PSL nastąpiła na skutek akcji tut. Urzędu, jaka trwała od m-ca listopada 1946 r. 75 proc. byłych członków PSL przeszło do SL”.
W książce znajdujemy też ponurą statystykę działalności PUBP w Nisku: w 1944 r. aresztowano w tym powiecie 93 osoby, w 1945 r. – 185 osób, w 1946 r. – 200, w 1947 r. – 131, a w 1948 r. – 147 osób. Jak widać, najwięcej aresztowanych przypada na rok 1946, kiedy tamtejszym UB kierował Ryszard Młynarski.
BEZKARNOŚĆ UBEKÓW
Skarbimir Socha, ofiara ubeków z Niska, przez lata domagał się osądzenia swoich oprawców. Prócz Stanisława Supruniuka, IPN oskarżył innego „oficera” śledczego niżańskiego PUBP – Edwarda P., kierując sprawę do Sądu Rejonowego w Nisku. Zarzucono mu, że w latach 1949 – 1950 w Nisku dopuścił się ośmiu zbrodni komunistycznych. Czyny te polegały na fizycznym i psychicznym znęcaniu się nad członkami niepodległościowych organizacji: Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Młodzieżowej Organizacji Niepodległościowej „Orlęta”. W toku śledztwa ustalono, że Edward P., chcąc zmusić aresztowanych do składania obciążających wyjaśnień, wielokrotnie zadawał im ciosy pięściami oraz kopał w różne części ciała. W czasie wielogodzinnych przesłuchań (głównie w nocy) znieważał ich wulgarnymi i obraźliwymi słowami oraz uderzał drewnianą pałką, taboretem, a ponadto topił w beczce napełnionej wodą do momentu utraty przez nich przytomności. Umieszczał ich również na wiele dni w nieoświetlonej i nieogrzewanej celi, pozbawionej miejsca do spania, głodził ich, a także zmuszał do wykonywania tzw. żabek oraz miażdżył palce nóg podkutymi butami. Oskarżony Edward P. – oczywiście – wszystkiemu zaprzeczył.
Zarzut popełnienia (bagatela!) kilkudziesięciu zbrodni komunistycznych ze szczególnym okrucieństwem otrzymał jeszcze jeden ubek – Ignacy P., były funkcjonariusz Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie i Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Łańcucie. Akt oskarżenia w jego sprawie trafił do Sądu Rejonowego w Rzeszowie.
Prokurator rzeszowskiego IPN zarzucił mu, że od września 1946 r. do maja 1951 r. podczas przesłuchań, po uprzednim skrępowaniu rąk kajdankami, wielokrotnie bił swoje ofiary, uderzając w różne części ciała drewnianą pałką, rózgą, metalowym prętem, rękojeścią pistoletu, gumowym wężem, a także raził je prądem elektrycznym oraz zmuszał do długotrwałego siedzenia na nodze odwróconego stołka. Dochodziły do tego słowne zniewagi.
Wśród pokrzywdzonych przez Ignacego P. są członkowie Armii Krajowej, Zrzeszenia WiN oraz Młodzieżowej Organizacji Niepodległościowej „Orlęta”. Ten ubek też utrzymuje dziś, że jest niewinny jak baranek.
Za popełnienie zbrodni komunistycznych powinni odpowiadać również inni kaci Polaków – wśród nich Stanisław Supruniuk i Ryszard Młynarski. Najwyższy czas, aby – po latach zaniedbań – zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądu niepodległej Polski.

Tadeusz M. Płużański
Źródło: ASME.PL